Są takie zdania, monologi, żarty czy pytania, z którymi prędzej czy później spotyka się prawdopodobnie każda osoba decydująca się na dietę bezmięsną. Nieważne, czy jesteś wegetarianinem, czy mówisz, że nim jesteś i przy tym po Bożemu jesz rybki w piątek (ale tylko te, które same spadną z drzewa, bo przy okazji interesuje Cię frutarianizm), czy weganinem, czy cokolwiekinnegotarianinem, najpewniej recytujesz z pamięci te pojawiające się najczęściej.
I nie mówię, piszę tu nawet o Mięsnych Trollach; raczej o ludziach, którzy pytają Z Czystej Ciekawości.
Wśród wszystkich tych pytań jest jedno, przy którym tłumaczenie odpowiedzi bywa wyjątkowo nużące. Jeżeli więc usłyszycie/przeczytacie je po raz tysięczny – będziecie mogli wzruszyć ramionami i przesłać link do tej, gotowej odpowiedzi. Fajniutko, co nie?
W każdym razie pytaniem tym jest: a po co wam te nazwy? Po co wam w ogóle coś, co imituje mięso?
Parówki sojowe, mleko ryżowe, mielone z ciecierzycy, pasztet z grochu, schabowe z boczniaka, rosół warzywny, kiełbasa z tofu, burger z buraka, sushi… oj, dużo można by wymieniać. Dlaczego ktoś, dla kogo tak istotne jest dobro zwierząt,
nazywa swoje pozbawione cierpienia jedzenie w taki sam sposób, w jaki nazwano te cierpiące? Po co chcesz jeść burgery, skoro brzydzisz się wołowiną? Serio, bulion z marchewki nazywasz rosołem? W e g a ń s k a kiełbasa? Toż to oksymoron!
Powód #1: bo tak jest łatwiej
Może to dla kogoś nie do pojęcia, ale szepnę wam w tajemnicy, że dużo prościej jest powiedzieć „parówka sojowa”, niż „miazga z mieszanki roślin strączkowych i białka sojowego, uformowana w podłużne, półowalne patyczki przypominające palec”.
Powód #2: bo, uwaga, SZOKUJĄCA WIADOMOŚĆ, mięso jest smaczne
Są weganie/wegatarianie, którzy porzucili mięso nie dlatego, że im śmierdziało. Nie dlatego, że fujka. Nie dlatego, że krew. Przestali je jeść ze w z g l ę d ó w e t y c z n y c h. Nie musisz nienawidzić smaku mięsa, by zostać wege. Wręcz przeciwnie.Ja na przykład mogłabym jeść metkę łososiową i mamine karminadle na tony. Podjęłam jednak decyzję o odrzuceniu mięsa, nie zgadzam się na zabijanie zwierząt – więc jak mnie najdzie ochota na mamine karminadle, to sobie je ulepię tak, jak potrafię przy użyciu roślin.
Albo kupię w markecie coś, czego nazwa i wygląd pewnie od momentu premiery przyprawia was o ciarki zażenowania: wegańskie mięso mielone. Bo mogę. Bo lubię. Bo to, że nie chcę jeść kawałka tyłka Peppy nie sprawia, że nie był dobry. A skoro rynek daje mi możliwość ulepienia sobie takowego tyłka z soi (albo lepiej: kupienia gotowego), to nic, tylko wdupiać!
Powód #3: z tego samego powodu, dla którego produkowane są „mięsne frytki”
Powód #4: bo nie każdy wege/wega kocha zwierzęta
Ma to mocny związek z powodem drugim; mięso jest smaczne. OK, więc lubisz mięso, nie lubisz zwierząt – w czym problem?
W kwestiach zdrowotnych. Wyobraźcie sobie, że – chociaż mięsko jest takie super zdrowe i w ogóle ratuje życie – niektórzy ludzie mogą mieć uczulenie na białko zwierzęce. Mogą mieć mocno podwyższony cholesterol. Ludzie z dużą nadwagą w pewnym momencie swojego życia rezygnują z cukru – i zastępują go stewią, ksylitolem, aspartamem. Dla osób z celiakią produkowane są bezglutenowe chleby i makarony. Dla chorych na mięso są niemięsne schabowe.
Powód #5: bo tak łatwiej wyjaśnić, co jemy
Powód #6: bo przez żołądek do serca
Gdy wujek Staszek przewraca oczami na weganizm, gdy babcia Rózia nie może zrozumieć tych wszystkich kamieni i trawy, które pochłaniamy każdej niedzieli, to najłatwiej wyjaśnić naszą dietę, dając możliwość jej spróbowania. Ale wiecie, wujek Staszek może nie być zainteresowany zjedzeniem posiekanej marchewki i sterty ziemniaków obok. Wujek Staszek to by wołową roladę opindolił.
No to kupimy duże sojowe kotlety i ogórasy, zrobimy „boczek” z tofu albo kupimy gotowy od Bezmięsny Mięsny… i zrobimy roladę. Zrobimy tofucznicę z salą kala namak gdy się uprze, że bez jajecznicy nie da się żyć.
Powód siódmy – i najważniejszy – bo możemy.
Amen!
Brak komentarzy:
I co myślisz, pieronie?